W szkole rządziły długopisy, którymi się wymienialiśmy, kupowaliśmy je, gubiliśmy namiętnie, aczkolwiek bez okazywania większych emocji.
W liceum pojawiło się już kilku amatorów (piór wiecznych rzecz jasna) - byli mi obojętni. Oczywiście do czasu, ponieważ będące w ich użyciu przedmioty coraz częściej przykuwały moją uwagę.
Pierwsze pióro, Parkera Sonneta Szkocką Kratę ST, dostałam na urodziny. Wtedy jeszcze prezent (po dość krótkiej eksploatacji) wydał mi się bezużyteczny, więc zrobiłam z nim coś, czego będę żałować jeszcze bardzo długo (przemilczmy). Kolejne zaczęły trafiać w moje ręce na chwilę, przy okazji bezokazji. Tak natknęłam się na zniszczone, opuszczone cudo :) Poważnie!
Sheaffer 500 - to był przełom. Od tego momentu zostałam schwytana w sieć, z której już z własnej woli nie wyjdę. Przygoda dopiero się zaczyna :)
Magda
Ze mną było podobnie ;)
OdpowiedzUsuńta pięćsetka to delfinek, jak sądzę?
OdpowiedzUsuńbo nie przypuszczam, by współczesny ballpoint był w stanie schwytać w sieć :-)
Oczywiście, że Delfinek :)
OdpowiedzUsuńPierwsze pióro ever jakie mieliśmy z siostrą to właśnie taki 'chińczyk' z żądłem. W sumie chyba najtańsza opcja w latach '80. Dostałem swoje przed podstawówką. Do dziś pamiętam ten plastik, wąziutkie pudełko i litry rozlanego atramentu ;) Pamiętam że takich piór potem mieliśmy dość sporo. Zawsze bawiły nas te 'kondony' w środku :D Gdzie można dziś kupić takie 801?
OdpowiedzUsuń